szy się po metalowej poręczy schodów, jak widmo, taki bowiem człowiek od morza, uważałby sobie za hańbę zejście po dziesięciu schodach zwyczajem, przyjętym u ludzi, chodzących po ziemi, kiedy to można załatwić jednym skokiem, któryby się skończyć powinien skręceniem karku wedle praw boskich i fizycznych. Kiedy widzimy nadobitek, że sobie chłopaczkowie łażą po jakimś gzymsie na boku okrętu, a czasem się który przy tem skręci w ósemkę, jak lina, patrzymy na siebie nieco niespokojnym wzrokiem, na temat: Jezus! Marja! byle nam tego nie kazano robić!
Zdaje się jednak, że to tym zacnym ludziom, nie przyszło do głowy, zaco im Pan Bóg da zawsze wiatr pomyślny; mieli zresztą co innego do czynienia, bo ich dotknął zupełnie wyraźny szlachetny obłęd na temat ich okrętów; tak kochają te swoje potwory, że niema dla nich dosłownie niczego na świecie. Jak dzieci stare, kochane i strasznie zacne, tak się cieszą tym swoim okrętem, tak się przejmują kazdym drobiazgiem, że doprawdy, patrzeć trzeba było czasem z rozczuleniem i z rozrzewnieniem. I to nietylko oficerowie, ludzie, którzy jeździli na największych pancernikach świata, opłynęli ziemię i znają każdą portową dziurę, cieszą się
Strona:Radosne i smutne.djvu/144
Ta strona została przepisana.
— 140 —