Cudowne to jest w każdym polskim żołnierzu, że kocha tak serdecznie żołnierkę swoją, swoją najdroższą „maszynkę“, armatę, konia, a marynarz kocha okręt; czasem jest to aż wzruszające, bo prostota w okazywaniu tego przywiązania, ma w sobie coś dziwnie dziecięcego; cała dusza dobrego chłopca, całe jego proste serce, zaklęte jest w ten przedmiot nieżywy, a taki dla niego żywy, w ten karabin maszynowy, z którym on jeden umie gadać, a tamten gada z nim, któremu wymyśla czasem ciężkiem słowem, a zasłoniłby go własną piersią. A marynarz zna okręt swój, jak ułan konia, zna jego zalety, przejrzał wszystkie jego narowy; kocha go jako swój dom, w którym mieszka jego ojciec — komendant i jego najmilsi bracia, koledzy, który go karmi, odziewa i przytuli do snu i który mu się czasem stanie trumną, jak tym kilku, co na wiślanych wodach polegli. Więc mu poświęca każdą chwilę, a kiedy wjeżdża do portu, a na brzeg wylegną ludzie, ze zdumieniem patrzący, — wtedy ten dobry chłopak nosa do góry zadziera, straszliwie dumny, jakby chciał rzec: Patrzcie do syta i cieszcie się! To „mój“ okręt!
Tak, to „jego“ okręt, bo w tem żelaznem pudle zamknięta jest jego żołnierska dusza a je-