Kiedy słońce ma zapaść za widnokrąg i już, jak złoty pająk srebrnemi nićmi, ostatniemi promieniami czepia się szczytu masztu, wtedy na jedną chwilę całe życie na statku zamiera, odbywa się bowiem codzienna przepiękna uroczystość, powtarzana rano, ze wschodem słońca. Marynarz przerywa pracę i staje w szyku, czekając na rozkaz, obok zaś wszyscy, znajdujący się na pokładzie. W pewnej chwili rozlega się ostry, krótki gwizd dyżurnego oficera i przejmujacy, uroczysty rozkaz:
— Do bandery! Baczność!
Wszystko stoi nieruchomo wyciągnięte i zdejmuje nakrycie głowy; kapral zaś powoli zwija banderę, jakby ceremonjalnie, poczem chór marynarzy śpiewa „Rotę“. Znów gwizd i uroczystość skończona. Jest ona przepiękna i miła; bandera statku jest to dla marynarza taka świętość, że ile razy, wracając z lądu, stawia nogę na pokładzie, odkrywa głowę, w ban-