chmury na złotym płynie okręcie, pogładził ludzkie twarze, pomnożył złote naszywki oficerów, awansując ich w nagrodę na wielkie staranie, potem przystanął i słucha. Oto w wielkiej, księżycowej ciszy młody oficer, na wodę patrząc, jakby mu ona przynosiła wspomnienia, opowiada rzeczy dziwne o tem, co się działo na Pinie, na Prypeci i na Dnieprze. Niemal wszyscy oni tam otrzymali pierwszy polski chrzest bojowy, z jakąś biedną łodzią motorową porwawszy się na pancerne statki bolszewickie. I na statkach tych rozkwitła polska bandera. Odnosili cudowne zwycięstwa i brali ogromne łupy, nie spali tygodniami, śmierć ich goniła po wodzie, albo czyhała na nich na każdym zakręcie rzeki. Jeden z nich wpadł niespodzianie na cztery opancerzone statki bolszewickie, prosto na zgubę; nie było tyle czasu, aby zawrócić, więc się ciska, jak furjat i boskim przypadkiem — rakietą zapala amunicję na jednym ze statków nieprzyjacielskich. Eksplozja, zamieszanie, awantura, z której on korzysta i pokazuje bolszewikom pięty swojego okręciku. Opowiadającemu głos drży na wspomnienie i z żalu, że wszystką zdobycz trzeba było zatopić. Zdaje się, że serce mu się kraje, kiedy mówi o odwrocie z Dniepru, kiedy trzeba było