Trzeciego dnia podróży, czułem cichy żal do Krzysztofa Kolumba, że się pośpieszył z odkryciem Ameryki, taką bowiem poczułem w sobie miłość wody i straszliwe żądze do odkrywania dalekich krajów; starałem się twarz uczynić „Spaloną wichrami“, ku niesłychanej radości jakiejś starej, wyłysiałej czapli, która stojąc opodal na ławicy piasku, trzęsła się ze śmiechu na mój widok. A jednak czułem się marynarzem wśród prawdziwych marynarzy, których wiatr pospędzał ze wszystkich mórz świata; mimo wszystko, mimo złośliwej karykatury, którą mi potem nadesłał anonimowo, jakiś kochany malarz, wymalowawszy mnie na niej w holenderskim stroju, z parasolem w ręku, wtłoczonego w pas ratunkowy z firmą „Warmeńczyk“. Zaraz znać, że malarz, który rzadko używa wody zewnętrznie, chyba na chrzcie