świętym i to drąc się w niebogłosy, a nigdy wewnętrznie, bo by go zabiła apopleksja, nie ma zrozumienia dostojeństwa wody. Pas natunkowy! Tłumaczyli mi marynarze, że z tem to jest wielkie szachrajstwo, bo, wpadłszy w wodę, lepiej jest utonąć spokojnie, niż wołać o pas; rzucą ci go bowiem, naturalnie z serdeczną gorliwością i pójdziesz na dno z rozbitym łbem, drobiazg ten bowiem waży kilkadziesiąt mocnych funtów. Ale i tak „nie mieliśmy“ burzy i nie widziałem na Wiśle rzeczy groźnych, tylko piękne, prócz syreny, która zdaje się, nie oddala się z Warszawy, ze zdumieniem patrząc bezustannie z wody na kamienicę Or-Ota i śpiewa mu kołysanki. Biedne poety, tłukące się po Wiśle nie widziały wiślanej dziewicy.
Przebywała zato wśród nadzwyczajnych ludzi, dla których ląd stały jest dość śmiesznym wynalazkiem i istniejącym poto, aby woda miała po czem płynąć; każdy ma zapas opowiadań na całą książkę, prędzej jednak Wisła zacznie płynąć w przeciwną stronę, niżby taki wziął w rękę rzecz tak obłąkanie śmieszną, jak pióro, co nie jest podobne ani do kotwicy, ani do wiosła. Więc pan kapitan Przysiecki, opowiada o życiu w łodzi podwodnej, pan porucznik Rosenbaum (Inflantczyk), stary mary-