narz z twarzą trytona, opowiada o walkach na Czarnem Morzu, pan porucznik Hordliczka, specjalista od karabinów maszynowych, do niedawna oficer armii... kanadyjskiej, włóczęga po całym świecie ma niewyczerpany zapas wspomnień; i tak każdy, ten z floty rosyjskiej, ten z niemieckiej, ten z austriackiej. Ach, jest jeden — z japońskiej; młody chłopak, podporucznik Seweryn Bukowski, przez dziwne koleje dotarł do floty japońskiej, teraz zaś na wiślanej flotylli urządza na każdym ze statków stację telegrafu bez drutu; zawołany specjalista, pracuje od świtu do nocy i o niczem innem mówić nie chce. Wszelki drut jest dla niego zwyczajnem łajdactwem, więc tak długo kręcił, tak długo zbijał, tak długo sam, własnoręcznie każdą wkręcał śróbkę, tak długo próbował, że wreszcie jakaś poczciwa fala elektryczna przyleciała na „Warneńczyka“ do pana podporucznika, jak Arjel do Prospera i zagadała wyraźnym głosem.
Budka okrętowej stacji jest malutka i ciasna; stoi w niej ten dziwnie mądry aparat, w którym zaklęty jest demon błyskawicy, skowany stalą, oplątany drutami, trzymany na uwięzi, głucho milczący z wściekłości, że stworzenie podłe i powolne, człowiek, schwytał go