monitory, prosto „z igły“. Tylko dowódca flotylli był dumny z tego widoku, w rzeczywistości bowiem było trochę kwasu i goryczy w marynarskich duszach. Nasze stare gruchoty, opatrzone wprawdzie armatami i pomalowane na „japoński“ kolor, strasznie się dotąd pyszniły i zdumieniem napawały spotykane po drodze opasłe, brzuchate berlinki. Teraz się zabawa skończyła, — bo z naszemi „pancernikami“ wyglądamy teraz, jak stary moździerz wobec ślicznej nowoczesnej armaty. Wybujała już we mnie ambicja marynarska, więc razem z marynarzami patrzyliśmy nieco zawistnem i niechętnem okiem, pocichu się tylko radując, że zdumienie niechętnych obywateli na brzegu zamienia się w żółtaczkę. Kiedy jednak monitory, strasznie pyszne ze swych opancerzonych armat, zaczęły nam wieczorem świecić w oczy z reflektorów, straszne fiui fiu! — było nam trochę tego za wiele. Pana kaprala na „Warneńczyku“ krew zalała i orzekł głośno, że „nasz“ reflektor jest stokroć lepszy, bo słup blasku jest grubszy, ich zaś jak szpikulec. Powiedziałem mu pocichu, że ten nowy reflektor ma trochę zezowate oko, — myślałem, że mnie chłop uściska. Płyniemy jednak w serdecznej zgodzie, my na przodzie, monitory za nami,