Strona:Radosne i smutne.djvu/183

Ta strona została przepisana.
— 179 —



że drogi! — wzdychają marynarze, — gdybyśmy byli mieli choć jeden taki na Prypeci!“ Więc patrzą na nie już z coraz większą miłością, na tę swoją siłę i moc żelazną, na zatajoną w czarnem pudle potęgę, która się z dnia na dzień rozrasta, jasnem, przenikliwem, rozbłyśniętem, jak małe słońce okiem reflektoru patrzy w stronę morza i której flagę mocno trzeba przywiązywać do masztu, bo ją wiatr niespokojnie i niecierpliwie nią łopocąc, chce porwać na morskie fale.
Przygasa nieco nasz zapał, kiedy wpływamy w te rejony, gdzie prawy brzeg Wisły należy do nas tylko do granicy nadbrzeżnego wału. Jest tego brzegu czasem dziesięć metrów, jest czasem więcej; w każdym razie, gnieżdżące się w zatoczkach dzikie kaczki, kwacząc nam na powitanie krzykliwe All right! — należą do polskiego, dzikiego inwentarza. Gdyby jednak Lloyd George chciał się, wielki zaszczyt nam czyniąc, wykąpać w srebrnej Wiśle, na jej prawym brzegu, nie mógłby się wygodnie na nim rozebrać, dostojną zaś golizną świeciłby wprost w oczy Grenzschutzu. Widzimy czasem przez lunetę, jak się z za wału wychyli zaniepokojona i zdumiona naszym pancernym widokiem grupka żołnierzy Grenzschutzu; patrzyli za