Strona:Radosne i smutne.djvu/184

Ta strona została przepisana.
— 180 —



nami długo i pilnie, jak patrzono na nas dziwnym wzrokiem, im byliśmy bliżej Gdańska; jedno mi się uczyniło wtedy jasne, to mianowicie, że stanowczo żelazny monitor więcej budzi szacunku, niż pięknie wystylizowana nota. Przez tę piękną defiladę naszej flotylli zyskaliśmy wiele: dość bojaźliwy szacunek, lecz szacunek. Siła jednego dnia zjawiła się na wiślanych wodach i już o niej nie zapomną.
Więc nas wszystkich wielka ogarnęła duma i wielka radość, choć nam most w Tczewie zagrodził drogę ku morzu. Przyleciał jednak z morza wiatr i ucałował nam serca. Księżyc, który całą drogę odbył z nami, strasznie poczciwie czyniąc, śmiał się, widząc, jak chłopaki na monitorze, — jako to, że była niedziela, — puściły w ruch zwariowany, ochrypły gramofon i rozpoczęły tańce, choć jedyną panną na pokładzie była armata. Cieszył się księżyc, cieszył się zacny św. Wit, że sztuka jego nie ginie, cieszyliśmy się my, a chłopcy tańczyli na pokładzie, pod którym śpi śmierć, tańczyli, radując się, że są na wodzie, że budzą podziw ludzki i że znów popłyną ku Warszawie, która pewnie wyjdzie na ich spotkanie, bo ogromnie są ludzkiej miłości spragnieni.
Poznaliśmy to, kiedy nas żegnali. „Piocolo“