Strona:Radosne i smutne.djvu/191

Ta strona została przepisana.
— 187 —



się rumieni ziemia, a ma czasem serce, któregobym nie pomieniał na anielskie.
Historia moich stosunków z żołnierzem polskim jest nadzwyczajna. Sam nigdy nie byłem żołnierzem, choć władze austriackie starały się wmówić we mnie ze znanym uporem Habsburgów, że ukazanie się moje nad Piawą podczas najsroższej ofensywy, jeśli wojny zwycięsko nie zakończy, to w każdym razie sprowadzi jakiś zwrotny w niej moment. Powieziono mnie tedy do Piotrkowa, mimo przeraźliwych oznak trwogi z mojej strony, rozebrano do naga, co mi też zbytnio odwagi nie dodało i w tej chwili dusza we mnie po trzykroć omdlała, potem z rozpaczliwym wrzaskiem umarła. Przywołał mnie do życia wyrok najsurowszej wtedy komisji wojskowej, która orzekła, że jestem tak chory na serce, że i dwóch nie mógłbym uczynić kroków. Sercem mojem na dobrą sprawę można bez zbytniej dla niego szkody tłuc orzechy, albo wbijać niem najsroższe gwoździe. Austryjaki jednak orzekły, że już połowa serca mi odpadła, a druga ledwie się trzyma. Cud ten sprawiły w Piotrkowie moje przyjacioły, drogie i zacne przyjacioły, które mając też władzę w ręku, zrobiły taki handel: „nie bij ty mojego żyda, ja dam spokój twojemu“. Toteż puszczono