częli opowiadać biedni ludzie o tem, co im na twarzach i na sercach wypisała nędza, rozpacz, głód, trwoga, lub śmierć, — osiwiałabyś, o, promienista.
Gdyby ci opowiadać zaczęli o tem, jak widmo twoje, całe z wiślanych uprzędzone mgieł,
w obramowaniu wiślanego srebra, zjawiało się po nocach tym, co sto razy umierali z niepokojów i ze śmiertelnych dreszczów serca, — napełniłyby się niebieskie twoje, cudne oczy wielką, ciepłą miłością łez.
Przygarnęłabyś to biedactwo, co się tysiącem dróg do ciebie zbiegło, ucałowałabyś ich oczy, co cię przez krew zrozpaczonego spojrzenia wyglądały na widnokręgu, i pomieszałyby
się wasze polskie, serdeczne, na świecie najczystsze łzy!...
Och, nie lubię tego, kiedy, pisząc, przestaję widzieć czerń liter, bo te niemądre oczy zawsze nie w porę... O czem tedy myśmy mówili? — O tem, że Warszawie potrzeba rozczuleń. Jest w Warszawie taka Warszawa, która to wszystko wie, ale ta jest tak zapracowana, poważna i surowa, że jej nie sposób trudzić narzekaniem. Niech pracuje w imię Boga; więc tylko tej Warszawie, co się w Wiśle przegląda, w sobie