snego „praporszczyka“, doszli wszyscy do zrozumienia bardzo prostej strategicznej sytuacji, że część ukraińskich wojsk niezadowolona, strzela z armat do wojsk zadowolonych i chce koniecznie trafić z wielkiej armaty w cały gabinet ministrów, rezydujących w brudnym hotelu Savoy. Taka piękna idea była jednakże wcale trudną do przeprowadzenia, ponieważ granaty, posyłane z za miasta, nie mogły zastać żadnego ministra, wobec czego z prostej wściekłości zawodu mordowały uczciwych ludzi.
Nikt nie wiedział, skąd do miasta strzelają, gdyż strzelano ze stron kilku, pewność zaś, że mierzą „z za Dniepru“, była dla tak wybitnych, jako my, strategów pociechą i wiadomością małej wartości. To było pewnem, że miasto stoi na górach, jak kamienny bałwan, którego nie ocali święty z oliwą w szlachetnej głowie. Gdyby to było na froncie, człowiek by uciekał starym, dobrym zwyczajem, tak było trudniej. Rozsądnych ludzi pocieszało jednak słuszne rozumowanie, że, nastraszywszy miasto, dadzą sobie z głupiem tem strzelaniem spokój, trudno bowiem w ognomnem, szeroko rozsiadłem mieście wyszukać czarnem okiem armaty tego, którego właśnie się szuka, mieszkańcy zaś win-