dwadzieścia gwałtownych upomnień i pociski wyrywały z niego płatami ceglane cielsko. Jeden z pierwszych wpadł do cichego mieszkania twórcy „Sobola i panny“, łbem twardym
ścianę rozbiwszy, gwizdnął z obłąkanej radości, poznawszy, jaka mu przeznaczona była ofiara i pękł z hukiem i jękiem z nadmiernej żałości, że jej nie zastał w domu. Trudno, żeby najświetniejszy piewca łowów sam się dał upolować, choć za ścianą, śmierci był bliski.
Kijów jest to miasto spokojne i widać było, że może znieść wiele; wreszcie i jemu było tego zanadto. Centralna ukraińska Rada, po długiem wahania, zawrzała słusznym gniewem
i genialnie wykombinowała, że jeśli do niej strzelają z dość wyraźnym zamiarem pozbawienia jej miłego żywota, słuszność nakazuje, aby i ona zaczęła strzelać. Bohaterskiemu temu przedsięwzięciu racji odmówić niepodobna, z tem zastrzeżeniem, że oblegający strzelali, jak w pierzynę, Kijów zaś postanowił strzelać w pustkę, do niewidzialnego nieprzyjaciela, który miał do dyspozycji cztery strony świata i mógł krążyć swobodnie dokoła miasta. To postanowienie obrony rozpoczęło dopiero nieszczęścia prawdziwe; broniący bowiem miasta kryli swoje baterie za domami i strzelali ponad