dachy za Dniepr, oblegający zaś rozpoczęli wyszukiwanie miejskich gniazd anmatnich, tłukąc, gdzie się dało, już bez uwagi na nic. Celem stało się całe miasto, jak długie i szerokie, całe bowiem zaczęło pluć ogniem poza swoje grnanice. Nieszczęsny był dom, za którego munami ustawiono kilka armat; mury trzęsły się, jak w febrze, szyby dzwoniły nieustannie, tynk leciał ze ścian, straszliwy huk napełniał wszystko. Po godzinie takiego strzelania, bateria oblegająca wypatrzyła wreszcie ukrycie i poczynała w nie bić szaleństwem ognia. Wtedy armaty „miejskie“ brały nogi za pas i przenosiły swój strzelający kram w sąsiednie ulice, niestety dom, indywiduum nieruchome, sterczał w tem samem miejscu i jęczał teraz i drżał, bity dziesiątkami pocisków, i szalał w swojem wnętrzu rozpaczą, napełniał się krzykiem i jękiem, głośnym, niemożliwym płaczem kobiet i ustawicznem kwileniem nieszczęśliwych dzieci. Zrozpaczony ludzki tłum zbiegał pędem do piwnic wilgotnych i ciasnych i tam spędzał całe dnie i noce, drżący od zimna, odurzony stęchlizną, wygłodniały, niezmiernie zmęczony; mówiono nerwowo i szeptem, czasem tylko ktoś głośno zakrzyknął, kiedy pocisk uderzył w dom, sypiące się zaś gruzy sprawiały wraże-