niespełna rozumu, jakby mu do łba zbyt mało nakładziono prochów, pocisk bez charakteru i lekkomyślny, gdyż zamiast rozbić ścianę, złamać jakieś krzesło i lec w spokoju, niedowarzony ten pocisk poprzebijał wszystkie cienkie ścianki, zgniótł na miazgę, co tylko było i zygzakiem chyba biegł przez biedne studenckie izdebki. A w dodatku był to pocisk „swój“. Ukradziona artylerja ukraińska, broniąca miasta, strzelała z taką wprawą, że, „zdołowawszy“, rozbijała kijowskie mansardy, wobec czego artylerja nieprzyjacielska rozbijała pierwsze piętra. A porządny człowiek był w środku.
Wreszcie zaczynało to być straszne. Jeden dzień, dwa dni, niechże będzie, jeśli nie może być inaczej; ale trzynaście dni, to już za wiele. Można było wreszcie umrzeć z głodu, choć dobrzy ludzie ratowali się nawzajem. Jednemu prawdziwemu księciu rosyjskiemu pożyczyłem w owym czasie sześć kartofli, zaczęliśmy się jednakże w zielonkawem świetle piwnicy przyglądać sobie wzajemnie, badając ukradkiem, kto jest mniej żylasty i, w ostateczności, jako tako jadalny. Kobiet, przypuszczaiąc zbytnią cierpkość, nie brano pod uwagę. Jeśli nawet było co do zjedzenia, można to było ugotować tylko w mieszkaniu, na to zaś zwykle nie star-