czyło odwagi, kiedy na dodatek poczęły padać, jak ciężkie dowcipy, bomby z aeroplanów.
Zdobywcy zaś byli coraz bliżej wnętrza miasta; strzały karabinowe trzaskały coraz bliżej i bliżej, i już za każdym widocznym przez nas węgłem ktoś leżał na bruku i strzelał, trafiając zwykle w jakiś parkan, bo zdobywcy wchodzili czujnie, zajmując dom po domu, gdzie w tej chwili zabierano wszystko, co może wystrzelić. Trzynastego zaś dnia pod wieczór zajęto Kijów zbiedzony, wymizerowany, doprowadzony już do ostatniej rozpaczy, głodny, odarty, ze zwisającemi płatami tynku, z czerwonemi ranami zw murach, z porwanemi drutami telefonów, odurzony i tej nocy oświetlony pożarem wieu domów, zapalonych przez pociski. Tejże nocy wielu, wielu ludzi widziało świat boży przy świetle tych pożarów po raz ostatni.
„Bohaterzy“ uciekli, mordowano tedy najniewinniejszych; każdego spotkanego na ulicy mężczyznę, którego ruchy przypominały zmechanizowane ruchy wojskowe, rozstrzeliwano bez sądu, ustawiwszy go pod najbliższym murem. Jakaś straszliwa żądza krwi zalała te straszne, ohydne, dzikie mózgi. „Graduszczyj cham“ upił się krwią i brodził w niej po kolana,