dbale ochrzcił, lub niedochrzcił, na tych krwawych podludzi, którychby się zasromał Gaetano Mammone, co ciepłą krew pił z ludzkiej czaszki.
Gdzież tam!
Już była druga po północy, kiedyśmy, omówiwszy możliwość napadu, doszli do przekonania, że właściwie już na napad za późno. Wskutek tej nieznajomości złodziejskiej natury, ten i ów, znużony czuwaniem przez wiele nocy, legł na łożu. Wtem wśród ciszy nocnej zahuczał przeraźliwie, brzękiem dreszcz budzącym sygnał alarmowy i urwał się nagle to salwa karabinowa przecięła głos ten piorunem.
Co się stało, — nikt nie wie, co? W jednej chwili wszyscy są na nogach, dom szumi, jak ul i słychać tylko głuchy tupot nóg na kamiennych schodach; to obowiązani do obrony biegną pędem na stanowiska. Za chwilę wszyscy ubrani, skupiają się poza osłoną murów; dzieci ubiera się szybko, nerwowo ukrywa się dotąd nieukryte klejnoty i pieniądze; kobiety czynią znak krzyża świętego, ten i ów z mężczyzn idzie na zwiady. Klatka schodowa pełna niepokojów, płaczliwych szeptów, szybkich pytań i odpowiedzi, lub dziecięcego płaczu.
Nadchodzi relacja: