„Napad na dom sąsiedni. Bandytów około czterdziestu, obrońców domu szesnastu. Będą się bronić do ostatka. Dowódcą obrany jest Polak, nasz znajomy“.
Dom napadnięty, wysunięty wtył od linji ulicy, miał przed sobą łysy ogródek, zamknięty wysokiemi sztachetami z żelaza. Dzielny dowódca domu (oby został generałem!) kazał już dawno ustawić przed domem wysokie barykady z sągów drzewa i teraz bronił domu z poza tych barykad, kierując ogień wprost, na niezasłoniętą ulicę. Banda oblegająca miała więc pozycję trudną, tem większe było tedy niebezpieczeństwo, że albo będzie usiłowała przejść przez dom nasz, połączony z tamtym, lub obejść cały kompleks domów i wejść od tyłów,
co było możliwe. Z nami było trudno, gdyż mieliśmy trzydziestu tygrysów, wynajętych do obrony, którzy już stali z gotowemi karabinami, broniąc flanku, należało zbadać sprawę okrążenia. Pytania, jak na wojnie:
— Kto dziś tam dowodzi?
— Aktor z polskiego teatru... Znakomity aktor, — dodaje ktoś uspokajająco.
Skóra mi ścierpła na myśl, co takiemu generałowi jak znakomity aktor, może przyjść do głowy, takiemu generałowi, który złoconą szpa-