dę don Fernanda oddał królowi maurytańskiemu, „otoczony“ wraz z wojskiem przez czterech drabów, co sobie gęby pomalowali na czarno. Rezuny jednakże musieli się dowiedzieć, jaki tam straszliwy czuwa Bayard, bo, zgłupiawszy, waliły salwami wprost na dom, który w jednej chwili zmienił się w Fort Chabrol i grzmiał triumfalnie, choć nieco nerwowo, lecz z fantazją, pluł ogniem, ryczał hukiem, ponad który wzbijał się czasem tubalny głos dowódcy, jak tenor, co nad chór wystrzela nutą.
Wywiadowcy nasi wypełzli na balkony i obserwowali bitwę zboku, od strony ulicy i podawali szeptem wiadomości w głąb domu.
Relacje były krótkie i niezawodne.
— Jest ich trzydziestu ośmiu... Część leży na ulicy, część za drzewami, część za murem.
(To źle! — odpowiada zalękła dusza domu).
— Jeden się wykopyrtnął... Leży! Nie rusza się.
(To dobrze! — odpowiedziała zdziwiona dusza domu).
— Drugi! Słowo daję — drugi! trzeci! Jest trzeci!
(Ależ to nadzwyczajnie! — uradowała się dusza domu).
I wraz się znów przelękła, gdyż napastnicy,