Strona:Recenzja z książki - Jan Świderski Zręby filozofii organicznej.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale cechą Świderskiego jest pewien realizm i to należy zaliczyć do cennych pozycji jego pracy mimo, że wynik jej poznawczy jest, w stosunku do artystycznego jej rozmachu, dość nikły. Gdyby Autor zeszedł ze swych hypostazyjnych wyżyn i postarał się przetłomaczyć swoje pojęcia na język problematyki klasycznej, ujrzałby może morze całe nietkniętych przez siebie zagadnień i może wyłoniłby się z tej apokaliptycznej wizji system filozoficzny w ścisłym znaczeniu tego słowa, któryby mógł mieć coś wspólnego z jakimś realistycznym, bijologicznym monadyzmem; ta tendencja jest znów cenną dla mnie, ze względu na moją osobistą wiarę, że w tym właśnie kierunku możemy, zdaje się jedynie, znaleźć więcej adekwatny sposób opisu Istnienia, niż w dotąd rozwijanych szczegółowo postaciach realizmu: od materializmu fizykalnego do reizmu, nie mówiąc już o wszelkich formach ontologicznego idealizmu, doktryny będącej drogą do gruntownego sfałszowania stanu rzeczy, a nie jego prawdziwego przedstawienia, mimo, że część prawdy o Bycie bezsprzecznie zawiera, a mianowicie twierdzenie, dotyczące zjawiskowości rzeczy martwych dla nas, bez pretensji do całkowitej ich ontologicznej redukcji.
Są w książce Świderskiego przebłyski, dowodzące wielkiej filozoficznej „intuicji” (pojęcie skrótowe); giną one jednak w chaosie nieprześwietlonych pojęć, poprzez które, rzecz dziwna, przebija wizja świata poglądu życiowego w stanie prymitywnym, nie przetrawiona ontologicznie, a tylko wyrażona w sposób, zadziwiający czasem pomysłowością artystycznego obrazowania. Cóż kiedy po skończeniu grubej księgi tyle wiemy o świecie, cośmy wiedzieli uprzednio; coś tam jest, jakieś stwory (my np.) zmagają się z czymś, chłoną jakieś potęgi z zewnątrz (po prostu przemiana materii i energii) i wypluwają je z siebie z powrotem (twórczość) — wszystko to się tłamsi, miota, kiełbasi, wzajemnie gwajdli i kierdasi (dynamizm), ale, jak mówią rosjanie, „tołku iz etowo mało”. Nie wiemy dobrze jak są skonstruowane „ogniska życia” — chyba bijologia, dla której cześć Autora jest też potencjalnie cenną Jego właściwością — nam to objaśni; nie wiemy dobrze przez cały ciąg księgi, czym są „żywioły”, o których ciągle jest mowa, — czy to po prostu „siły” jakieś fizyczne, czy całkiem coś innego; może składają się z „ognisk życia”, a może nie można ich do tych ostatnich sprowadzić.
Raz ogarnia nas wszech-monizm, to znów dręczy nas nierozwiązalny dualizm. A interpretacja fizyki, bez należytego pojęciowego opracowania podłoża, na którym się odbywa, przeraża nowością, ale nie daje żadnej gwarancji swego prawdopodobieństwa (jakieś „życie” ciał niebieskich, jakaś twórczość zmysłów przy obiektywnym nieistnieniu światła itp.).
Gdyby Świderski zmienił swą metodę i uznał dzieło to za przybliżony wstęp do dalszej pracy na zupełnie innych podstawach, przy jakim takim uwzględnieniu klasycznej problematyki, to może dostalibyśmy jakąś nową i bardziej adekwatną wizję świata, w której zagadnienia, dręczące nas od wieków, byłyby, jeśli nie jednoznacznie rozwiązane, to w każdym razie płodniej postawione. Jeśli jednak pójdzie za fałszywym głosem ogólnej swej „intuicji” (Bergson nie jest tu bez winy!), to grozi mu zejście na tereny fantastyki, na których nikt (nawet ja!) nie będzie mógł go doścignąć i skontrolować.
Beznadziejnie nastraja to, że Świderski uznaje logikę „statyczną” (jak się wyraża) za bezsilną wobec poruszonych przez siebie zagadnień i twierdzi, że w opisie świata użyta być musi nowa logika dynamiczna, której (podobnie jak mistrz jego Bergson swojej „intuicji”) nie podaje żadnego żywego przykładu,