jako momentów niesamodzielnych bytu monady samej w sobie i dla siebie; a dalej dualizm poglądów: psychologistycznego i biologicznego, w którym to ostatnim mielibyśmy opis samoczującej się, zindywidualizowanej „materii żywej”, jako obiektywnego organizmu, w uniezależnieniu od tego samoczucia się właśnie.
Wszystko to nie jest jasne u Świderskiego, a to wskutek nowej, zbytecznej, mylącej terminologii, w której słuszne myśli i niewykorzystane punkty wyjścia, toną, jak w jakiejś lepkiej, ciemnej mazi. W każdym razie dla Świderskiego rzecz sama w sobie to byt biologiczny — niestety nie przeprowadza on do końca konsekwencji tego faktu dla ontologicznej problematyki.
Równie słuszna jest wycieczka przeciw aprioryzmowi, (istnieją natomiast takie a nie inne, konieczne byty i ich konieczne w ogólnej postaci doświadczenia), jak i zaprzeczenie istotności fizykalnego wytłomaczenia życia, nigdy faktycznie, ani przynajmniej modelowo nie zaktualizowanego i nie mogącego być wykonanym.
Wszelkie żądania od logiki, aby była inną niż jest, muszą być poparte przykładami „twórczości” z inną logiką, „dynamiczną”. Takich przykładów u Świderskiego niema i śmiało twierdzić można, że podanie ich naprawdę jest niemożliwością.
Nie chodziłoby tu tylko o właściwości wyrażania się psychiki specjalnie ludzkiej, tylko o jakieś prawa ogólniejsze stawania się wewnętrznego i zewnętrznego żywych stworów. To, co mówi Świderski, że psychologia, bez mieszania się w nieswoje dziedziny, powinna oprzeć się o ten fakt, że jest psychologią żywego, cielesnego stworu, jest bardzo słuszne; twierdzenie, że tzw. „myśl” jest czymś wtórnym, daje podstawę do zdrowego nominalizmu. Tu zarysowuje się hypostazyjno-dynamiczny pogląd Autora, który ma też cechy metafizyki „emanacyjnej”: jakiś wybuch, jakichś „sił”, z jakiejś niewiadomej zasady bytu, z jedne energii — na tym polega życie. „Żywioły indukują w nas elementy psychiczne, dlatego, że same są elementami życia Wszechświata”. Zdanie to jest typowe dla Autora „Zrębów”: niema w nim miejsca na problemy dualistyczne — wszystko jest jakimś jednym, choć niewyranie dwubiegunowym, prądem „czegoś” — czego nie mówi nam Świderski do końca, nie definiując istoty pojęcia „żywiołu”.
Również pojęcie życia, jako hypostazy (a nie sumy żyjących stworów) pozostaje niewyjaśnionym. „To, co umysł poczytuje za poznanie prawd wiecznych, w istocie jest brakiem posiadania ideii” — mówi Świderski, dewaluując intelekt, w duchu pism H. Bergsona, jako nie mogący ująć w stabilizowane pojęcia płynnej par excellence rzeczywistości.
Podział uczuć na żywiołowe i biologiczne: tworzone w nas przez zewnętrzność świata, bliżej zresztą nieokreśloną i wynikające z samego bytu organizmu, nie wydaje mi się szczęśliwym; następuje tu wyrane pomięszanie uczuć i spostrzeżeń. Ale dla Świderskiego niema pojęcia obojętnego spostrzegania: u niego wszystko musi ciągle pęcznieć, przelewać się, giemzić, gzić, głobić, pękać i nawarstwiać i do pewnego stopnia jest to słuszne: rzeczywistość jest ogólnie taka, ale opisana musi być innymi sposobami — bezpośrednio tego wyrazić nie sposób — to trzeba ująć w prawa. Cóż kiedy Autorowi zdaje się, że taki opis właśnie, to „dynamiczne” przedstawienie rzeczy jest istotne i że powinno zastąpić „statyczne” wysiłki wszystkich innych filozofów. Ale mimo zdania Bergsona o impotencji zasadniczej (otóż o to chodzi) intelektu i iluzorycznej przewadze nieistniejącej „intuicji” w jego znaczeniu (termin to ściśle życiowy), nie zyskujemy wiele na tym sposobie przedstawienia.
Do pojęć dużo niby mówiących, a mało wyjaśniających, należy pojęcie
Strona:Recenzja z książki - Jan Świderski Zręby filozofii organicznej.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.