w dużej mierze dowolna i osobista. Spis rzeczy całkowicie nie do użytku, powinien być zastąpiony przez pod-tytuły wewnątrz rozdziałów).
Sprowadzenie Przestrzeni do „miejsca” pewnych stosunków i ruchów (choćby nawet naszych własnych) i zasięgu działań „ognisk życia” wśród „żywiołów” i odmówienie jej pewnej realności, która, na mocy jej nie - odmyślalności - precz, przyznać jej musimy, jest zadaniem beznadzienym; wszystko to implikuje wprzód sama Przestrzeń — jest bez nie wprost niewyobrażalne, nie - do - pomyślenia. „Żywe quanty racjonalnych treści — wartości dynamicznych” (linii) nie pomogą nam w uwolnieniu się od Przestrzeni, jako czegoś absolutnie pierwotnego w swej jedności z całym Istnieniem, jak również „całopalne przeżywanie własnych stanów zmysłowych”, które tylko chyba w Przestrzeni jest możliwe, a nie wyznacza ją dopiero, jako konieczną abstrakcję. To słuszne jest co do Czasu Abstrakcyjnego. Całości Istnienia, który jako trwanie „płynie w podłożu naszej własnej psychiki”, jak słusznie mówi Autor „Zrębów”. Nie można jednak pojąć jak „energia bezczasowa” przeobraża się w „żywe pole napięcia dynamicznego, z którego powstają szeregi czasowe”.
Chwilami zdaje się, że wszystko sprowadzalne jest do owych „ognisk życia” i że jesteśmy w jakimś rodzaju monadyzmu; to znów „żywioły” wyodrębniają się jako martwe i grozi nam beznadziejny dualizm niesprowadzalnych do siebie materii: żywej i martwej. Nie wyjaśnia tego należycie zdanie następujące: „Rytm czasowości jest rozładowaniem do wnętrza naszej jaźni twórczych żywiołów świata”.
Nie będę tu wchodził w interpretację „twórczą” fizyki, który szkicuje pod koniec Autor, w związku z krytyką teorii względności. Są to już rzeczy zbyt fantastyczne i dalekie od samej fizyki, jako przybliżonego opisu pewnej kupiury Istnienia.
Reasumując można powiedzieć: dobre zamierzenia realno-ontologiczme, na tle prymatu biologii, nie doprowadzone do końca wskutek: a) fatalnej terminologii poetyckiej; b) metody „intuicyjnych” wniknięć, zamiast ścisłych przemyśleń; c) zupełnego zanegowania klasycznej filozoficznej problematyki; d) rozpasania językowego, dochodzącego miejscami do granic prawdziwego, w najgorszym znaczeniu „metafizycznego”, bełkotu, np. „Tak samo jak oko, lub ucho łowi przejawy życia, nurtującego otaczający nas świat wartości, manifestując się w atmosferze światła i powietrza, tak samo namagnetyzowane dynamiką molekularnych sił, o których mówimy, stany napięć naszej własnej energii twórczej, chłoną nie samą materialną surową konstytucję sił, stanowiących tworzywo natury, lecz przejawy życia tychże sił”. To nie są już żadne „zręby”, to raczej jakiś galaretoid rotacyjny. Szkoda nie małej wiedzy Autora i wielkiej intelektualnej prawości jego na taką „twórczość”.
Postęp w filozofii polega tylko na walce wykończonych do ostatnich swych konsekwenci systemów, a nie bynajmniej na cennych skądinąd „przyczynkach” ludzi, którzy, nie mając na nic innego odwagi, ujadają się na wszystkie boki w ontologicznie mętnej sferze tzw. „teorii poznania“ lub tak modnej obecnie metodologii. Obie te dziedziny wyrastają jednak na tle mniej lub więcej, uświadomionych ontologii, o czym zdają się nie wiedzieć pewni autorzy.
Systemy przeznaczone do walki ostatecznej muszą być uzbrojone w najnowszą broń i najlepsze pancerze swych konsekwencji i nie być ani szkicami, ani dziełami sztuki. Wybór do ostatecznych rozgrywek musi być przeprowadzony ostrożnie, o ile walka ma doprowadzić do wątpliwego dla wielu postępu w dziedzinie ontologii i przygotować grunt dla rozwiązań ostatecznych, ku którym, mimo sceptycyzmu niektórych uczonych i filozofów, nieuchronnie zdążamy.