KSiądz kazał, nie ma w mocy, żoná ciáłá ſwego,
Y ſnádną ma wymowkę, s pokus ſwiátá tego.
Iże ieſt nie moie, po kazániu będzie,
Szepcą ſobie łotrowie, á pań kilka ſiędzie.
Idzye ieden mimo nie, rzeką miyay brácie,
Abo wiem to nie náſze, ſrom cie pánie kácie.
Ten rzekł: iéſli powinien cżłek ſie ſwym záchowáć,
A coż owſzem cudzego, przecż macie ſzánowáć.
JEdnemu przyrodzenie ſnadź było upádło,
Chłopiſko podle pániey co cżytáłá ſiádło.
Drugi przed nim poćichu nápiſał beſtya,
Ten przecżedſzy y rzecże, to ſie s prawdą miya.
Ten rzekł: łácnoć odmienić, kiedyć to nie miło,
Zmázał t, nápiſał p, pátrzże co tám było.
Ten záciera á mowi, to też ſowito,
Jeſzcżeć lepſza beſtya, boday cie zábito.
POtym mimo tegoż dwor, ieden poſcie iechał,
Ználázł go u ſąſiádá, on s pániámi ſiedział.
Rzekł: ſtąpiłbych był do was, chociay was nie było,
Ale mięſá nie iadam á ryb tám nie było.
Bom pytał ma pan ryby, iákiś chytry zdraycá,
Rzekł Ftoiąc przedewroty, nie ma iedno iáycá.
Ten rzekł: miyay ku dyabłu, bo s tákich nowinek,
Mogłćibych dáć miáſto ryb, z gowná upominek.