JEden láik nie umiał kęſá po łácinie,
Jákoż ich doſyć roſcie, práwie iáko świnie.
Pytáli go co woliſz, lardum cżyli mardum,
Ten pytał á co to ieſt powiedzcie mi lardum.
Powiedzieli iż połeć, rzekł to drabom ſmárdom,
A kiedy ſie dowiedział potym co iest mardum,
Odwołał potym prętko, lardum záſię wolał,
Bowiemby od pirwſzego pewnie był przybolał.
LItwiniec złotnikowi, kazał ſygnet cżynić,
Siemaſzká ná báchmátku białym kazał wyryć.
A zá nim wnet kolebka z láſá niech wyiedzie:
Złotnik wyrznął ſzkápi łeb, á on s chroſtá idzye.
Ten prziydzye oględnie, gdzyeſz Siemaſzko brácie?
A to z láſá wyieżdza, áż mie y wſtyd zá cie.
A kolebkaá tá zá nim muśi pomáłu iść,
A ten mu podziękował, ták też właſnie ma być.
DWá obeſzli Miedźwiedziá, więc ſobie ſzeptáli,
Szácuiąc zacżby onę ſkorę w mieſcie dáli.
Puśći ſie Miedźwiedź do nich, iednego połápił,
A drugi ſie ná drzewo ochotnie pokwápił.
A ten duſzę zátáił, Miedźwiedź ſtoiąc ſłucha,
Skocżył precż á ten pyta, coć ſzeptał u uchá?
Mowił bych ći nie wierzył, á to pilnie chował,
Poki nie mam bych cudzey ſkory nie ſzácował.