TRáfiło ſie około ſwiętego Marćiná,
Szedł plebanik by miał Mſzą, proſtacżek chudziná.
Niewiaſtká po wśi idąc tedy go potkáłá,
Kilka iątrznic z worecżkiem tám mu dárowáłá.
Zátknął ie zá pás, potym, gdy iuż we Mſzą było,
Mnimał by pies, kiedy go coś s tyłu ruſzyło.
Trácił nogą dzwoniká, że padł iáko długi,
Chłopi ſie wnet rzućili, miał z nich prętkie ſługi.
CHłopi gdy ſie burzyli w Niemcech onych cżáſow,
Wiele Kſięża użyli od nich ſwych niewcżaſow.
Kſiądz ieden ſtáry ze wśi wynioſł ſie do miáſtá,
Zoſtáwiwſzy tám ſprzęty, więc iego niewiáſtá.
Ucżyniwſzy w gárniec wcżás, tám gi zoſtáwiłá,
A ony plugáſtwá ſwe, miodem przyłożyłá.
Zyadſzy chłopſtwo miod z wirzchu, fig ſie domácáli,
Ale od nich gardzielmi, co zyedli, puſzcżáli.
MNich ieden duży máiąc nie wielką dziewcżynę,
Miáſto ſiodłá pod ſuknią nioſł pod pierzynę.
Uyrzał wrotny áno iey nogi widáć było,
Podnieś brácie tych ſtrzemion, rzekł: temu nie miło.
Bo ſie zlękł, áby go był ſtáeſzemu nie wydał,
A dla tákiego ſiodłá, kłopotu nie przydał.
Piśćił ią wnet precż wolno, wrotnego iął prośić,
Aby tego przed brácia nie racżył roznośić.