Strona:Respha.pdf/203

Ta strona została przepisana.

czy filologicznym. Łacina i grecki nie są martwe; dość uchylić głazu z nad nich i głębiej nieco zasunąć dłoń ucznia — by sam wyczuł tam wieczny puls życia i piękna. Niech dotknie potem rozedrganego tętna ojczystego języka — który przed nim w ciele i krwi — a zrozumie natychmiast, że życie języków nie rwie się i jak wszelkie życie jest wieczystą ciągłością, obecną w tem wszystkiem „co płynie“. Gdzie zaś tylko jest to płynne życie i widok jego przed uczniem niezasłonięty, tam już poznanie nie może być czem innem, niż radością. Gdy z przeniesieniem się do Równego stoczyły się ze mnie głazy, to nie dla tego, że greckiego i łaciny mi ujęto, lecz że — z domu przedpogrzebowego poszedłem do szkoły — skromnej, wiele jeszcze braków mającej, ale szkoły. I oto czego nie rozumiem — zamknąć naukę szkolną w budynku, gdzie przystojnie leżeć nieboszczykom przed oddaniem ich ziemi, nie jest tak łatwo; nie dość nakazu, potrzeba do tego spółudziału mnóstwa rąk, mózgów, czynnego powiem nawet udziału tych wszystkich, którzy zamknąć się tam dadzą i wmówić w siebie, że to jest szkoła. Gdy widzę w pamięci jakieś czcigodne oblicza nauczycielskie, namaszczone, i ten długi sznur rumianych, bez oznak udręki, chłopaczków i młodzieńców, sunących w niedzielę z czerwonego gmachu gimnazjum do pobliskiego kościoła Panny Maryi na