Strona:Respha.pdf/210

Ta strona została przepisana.

czegoś dowiódł. Że zaś w tem mniemanem dowiedzeniu istota ludzka ukazała się jako coś niezmiernie uproszczonego, co jak befszytk z kartofelkami można położyć na talerzu, więc zadowoleni, że skończyła się robota myśli i można sobie odpocząć, rozpoczęli wyrób foremek pozywistycznych i w kramach swych sprzedaż hurtem i detalicznie. To był najzwyczajniejszy bezwład. Grasował nie pozytywizm — lecz pozytywiści. Forem ki się rozleciały, myśl idzie naprzód. O ukochana, wolna myśli!
Dla czego rówieńską Szkołę Realną zestawiając ją z gimnazjum lubelskiem, nazywam w istocie szkołą? Bo nie ciemiężyła. Były braki w podaniu poznania, nie było ciemięztwa. Przypominam sobie tego starego dyrektora, olbrzyma, owiniętego w zrudziały płaszcz, jak nocami krąży po mieście, zaglądając do stancji uczniowskich. Czy szpiegował nasze myśli? Nie. Patrzał czy te dzieci małe i duże — nie robią sobie czego złego. Czy kto ich nie wciąga w złe miejsca — czy nie wpadły w szkodliwe nałogi, — czy mają dosyć snu — czy im na stancji dają zdrową strawę. Był ich stróżem dobrym. Wyrzucono starego i przysłano młodszego, dla wykorzenienia prądów wolnościowych. Lecz napotkał opór Nauczyciele jak jeden powiedzieli — „Ciemiężyć nie będziemy“. Byli to ludzie zwyczajni, nie orły — choć parę umysłów bardzo jasnych, pięknych, zaj-