Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Sprawdziliśmy sprawność karabinów, i ładownice zapełniliśmy nabojami. Stojąc na lodzie przed okrętem zrobiłem przegląd oddziału, ale nawet najbardziej krytycznie usposobiony dowódca musiałby być zadowolony z postawy i wyglądu tych żołnierzy. Ja sam wyglądałem bardzo wojowniczo, wyprostowałem się mocno, zrobiłem najbardziej prawidłowy obrót i zazakomenderowałem: „Naprzód, marsz!“
Mając swoich zuchów tuż za sobą, poszedłem naprzód, rzuciłem jednak od niechcenia spojrzenie na pokład, gdzie porucznik i kucharz stali obok siebie. Miałem wrażenie, że ciekawe spojrzenia, jakie rzucili na naszą gromadkę, nie wyrażały nietylko należnego podziwu, ale nawet zdawały się nie oceniać powagi chwili. No tak — pomyślałem sobie — łatwo jest być wesołym, gdy się jest tak bezpiecznym na statku, podczas gdy my idziemy na spotkanie nieznanym przygodom, a nawet w odkrytem polu śmierć znaleźć możemy.
Eskimosi oddaleni byli od nas o pięćset kroków i schodzili z pagórka, kierując się ku naszemu okrętowi. Szedłem na ich spotkanie, przybierając najbardziej wojowniczą postawę, a za sobą słyszałem miarowe kroki moich ludzi. W odległości jakichś dwudziestu metrów Eskimosi się zatrzymali. Różne możliwości strategiczne przemknęły mi przez głowę — ofensywa, defensywa i tak dalej, ale wreszcie uznałem za najwłaściwsze zakomenderować: stój. Moi chłopcy zachowali się wspaniale: doskonała postawa, nogi w pozycji, dającej kąt 45 st., na twarzy wyraz odwagi i zaufania do wodza. Zacząłem obserwować przeciwników. Wydawało mi się, iż są bardzo podnieceni: wykrzykiwali, śmieli się, gestykulowali, jednak bez ujawnienia jakichś wojowniczych zamy-