sze i potężniejsze, Eskimosi układają wiosła płasko na kajaku, pochylają się naprzód i gdy biały wodospad z hukiem pioruna przewala się przez nich, rzucają się sami w czeluść morską i w ten sposób przełamują jego siłę. Znowu zniknęli na chwilę — nagle wynurza się jeden kajak na prawym boku, a drugi do góry dnem.
Najbliższy sąsiad dąży z pomocą, ale znowu napływa nowa góra wodna i każdy musi myśleć o sobie. Dwóch się wywróciło, ale z tych jeden natychmiast wypływa i pierwszą jego myślą jest nieść pomoc swojemu towarzyszowi. Zbliża kajak swój ku tonącemu, kładzie wiosła na oba kajaki, chwyta pod wodą ramię swego przyjaciela, z całą siłą ciągnie go ku sobie, tak, iż tamten może chwycić wiosło i w jednej chwili wyprostowuje się. Skóra tymczasem w jednem miejscu obluźniła się przy siedzeniu i nalało się do niego wody, ale na szczęście nie tyle, aby nie mógł posuwać się naprzód. Tymczasem zbliżyli się i inni, chwytają pogubione wiosła i znowu mogą płynąć dalej.
Tym, którzy holują foki, jest znacznie ciężej, są zwykle ostatni, gdyż wielkie cielska uderzają mocno o kajaki. Myślą już o tem, aby porzucić swą zdobycz, ale czarne fale odpływają, więc chcą jeszcze próbować, czy uda im się płynąć dalej. Chwile, w której Eskimos holuje swą zdobycz w zatoce, a z brzegu witają go rozjaśnione szczęściem twarze jego domowników, należą do najwspanialszych momentów w jego życiu. Już zdaleka, będąc jeszcze na morzu, widzi ich w duchu i cieszy się jak dziecko, nic też dziwnego, że zdobycz swą porzuca w wypadku ostatecznym.
Przetrwawszy złą nawałnicę, zbliżają się wreszcie
Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.