Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

do chaty, które było tak ciasne, iż musiałem pełznąć, zatrzymałem się na chwilę w pozycji leżącej, aby zobaczyć co się dzieje w środku. Wkrótce sprawa była dla mnie jasna: stary Prederik i jego żona byli zajęci czarami. Tapczan na którym siedzieli, pogrążony był w zupełnych ciemnościach. Przy blasku maleńkiego światełka mogłem zaledwie odróżnić sylwetki tych dwóch osób. Przyglądali im się Uhu i Umiktuali ze swemi rodzinami. Stali możliwie daleko od czarodziejów i patrzyli na nich z wielką powagą. Na szczęście nie zauważono mnie odrazu, mogłem więc obserwować ich przez chwilę. Stara krzyczała z całych sił, tak iż głuszyła zupełnie głos starego Perderika, który w zwykłych warunkach mógł uchodzić za dobry i mocny. Nie wiem zresztą co działo się na tapczanie, a ruch, jaki zrobiłem, aby zbliżyć się nieco, zdradził moją obecność. Jednak nie okazałem zakłopotania, wstałem spokojnie i powiedziałem dzień dobry. Tego jednak nie należało czynić, gdyż stara dama zaczęła tak strasznie wrzeszczeć, że uciekłem czemprędzej.
W kilka minut przyszedł do mnie Uhu i powiedział, że przedstawienie się skończyło, a stary Prederik wbił sobie dzidę w brzuch. Pomyślałem sobie, że widok taki nie jest ponętny, gdyż wyobrażałem sobie, że stary jest umierający. Na pytanie moje o jego zdrowie, Uhu odpowiedział zaproszeniem mnie do swojej chaty. Zobaczyłem siedzącego na tapczanie starego oszusta, który sobie podśpiewywał. Wygląd jego świadczył o dobrem zdrowiu. Żona jednak — zdaje się — trwała jeszcze w ekstazie, rzucała rękami na wszystkie strony i spoglądała na mnie ponuro.
Nie wspomniałem zupełnie o mojej poprzedniej