szczepu Nedżili, pragnąłbym, aby nigdy nie zbliżyli się do naszej cywilizacji.
Po dwukrotnem przezimowaniu na ziemi Króla Williama, odpłynęliśmy w sierpniu w kierunku zachodnim.
Oddawna już było ułożone, że Talurnakko, najwierniejszy towarzysz w naszych podróżach saniami i w polowaniach, pojedzie z nami na zachód, a może nawet do naszego kraju. Talurnakko uważał się do pewnego stopnia za „kabluna“, t. j. białego człowieka, patrzył zgóry na swoich współziomków i nie wdawał się w rozmowę z byle kim. Ale teraz gdy śnieg topniał i zbliżał się czas odjazdu, Talurnakko zastanawiał się i wahał. Wpadał często w ogromne przygnębienie i godzinami całemi siedział bez ruchu, patrząc tępo przed siebie. W początku nie zwracałem na to uwagi. Ale, któregoś dnia, gdy siedząc obok mnie w kajucie, wybuchnął nagle głośnym płaczem, zrozumiałem, że należy poważnie odnieść się do jego stanu i zapytałem o przyczynę rozpaczy. Po dłuższej chwili zdecydował się mówić. Nie ma odwagi pojechać do „Kabluna nuna“, t. j. do kraju ludzi białych, gdyż tam zabijają. Nic nie pomogły moje zapewnienia, że jesteśmy poprostu aniołami i tylko jego dobro mamy na względzie. Nie dał się przekonać i pokazał nam parę obrazków z wojny Burów. Wreszcie powiedziałem mu, że jeśli on sam nie ma chęci z nami jechać, nie chcę i nie mogę go do tego zmusić, To zapewnienie podziałało na niego tak dobrze, że odra-