Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

zu się rozpogodził i twarz jego rozjaśniała się dawnym miłym uśmiechem. Wyobraził sobie, że jesteśmy panami jego duszy i ciała — co więcej, że należy już do nas ze skórą i kośćmi.
Tak więc nie udało nam się zabrać go w żaden sposób z sobą na wyprawę. Ponieważ uważałem, że obecność Eskimosa może mieć dla nas pewne znaczenie, rozgłosiłem, że miejsce Talurnakko jest wolne. Wkrótce zjawił się gruby Tonnich, który mówił o swem namiętnem pragnieniu poznania południowych krajów. Tonnich nie był człowiekiem, któryby mi odpowiadał, gdyż był ciężki, tłusty i powolny w ruchach. Przyjąłem go jednak, ponieważ nikt inny nie okazywał chęci opuszczenia swego kraju, a Tonnich odznaczał się dobrym humorem i zachowaniem bez zarzutu. Moment był uroczysty, gdy Tonnich, jako ósmy członek naszej ekspedycji, zajął miejsce na okręcie. Czekał na niego kubeł z wodą, szczotka i mydło. Nie mogło bowiem być mowy o tem, aby stał się „kabluna”, dopóki nie poddał się gruntownemu umyciu. Na pokładzie Wiik przygotował wszystko do mycia i sam do swych czynności zabrał się z wielką gorliwością. Obciął Tonnichowi włosy, uczesał go i posypał mu głowę proszkiem perskim. Później włożył na niego ubranie spodnie. Eskimos myślał, że jest to już ubranie kompletne, ale otrzymał jeszcze piękny prosto z igły garnitur z naszego krajowego materjału. Nikt chyba w życiu nie był bardziej dumny ze swego nowego ubrania, jak nasz Tonnich. Śmiał się z radości, gładził materjał i przyglądał się sobie nieustannie.
Wyjechaliśmy 13 sierpnia. Gdy nazajutrz rano, wyszedłem na pokład, spostrzegłem, że jesteśmy właśnie w zatoce Donglasa. Tonnich, który znał dosko-