Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

nale całą okolicę, wymienił nam nazwy poszczególnych łańcuchów wzgórz. Odkrył też siedzibę naszych Eskimosów. Leżała ona na małem wzgórzu, wysokości jakichś 30-u metrów. Na horyzoncie rysowały się namioty. Ponieważ mgła była coraz gęstsza, a droga, którą mieliśmy przebyć wyglądała niebezpiecznie, skierowaliśmy się przeto ku wzgórzu, które leżało przed nami. Brzeg był tu bardzo poszarpany, nie mogliśmy przeto dobić do lądu. Trzeba było rzucić kotwicę w dość dużej odległości od ziemi. Mgła zakrywała nasz okręt, ażeby więc zwrócić na nas uwagę Eskimosów, zaczęliśmy dawać sygnały syreną okrętową.
Po krótkim czasie dostrzegliśmy kajak, wynurzający się z mgły. Do uszu naszych dobiegło wesołe pozdrowienie: Manik — tu — mi! Ukazał się Nulieu, a za nim wielu innych. Wszyscy ogromnie cieszyli się z tego, że nas widzą. Sund i ja wsiedliśmy do kajaków, aby dopłynąć do lądu. Mgła nie przeszkadzała Eskimosom. Śmiechem odpowiedzieli na zapytanie, czy nie zabłądzą i pośpiesznie ruszyli ku lądowi. Istotnie, jakkolwiek musieli wiosłować trzy kwadranse, trafili odrazu do przystani. Doprawdy, możnaby przypuszczać, że obdarzeni są jakimś szóstym zmysłem, skoro bez jednego promienia słońca i przy absolutnej ciszy w powietrzu, mogli z taką pewnością posuwać się naprzód. Na lądzie mgła była rzadsza. Na wierzchołku półwyspy rozłożyli się nasi przyjaciele w siedmiu namiotach i żyli tu jak w podbiegunowym raju. W zatokach, na dole mogli mieć tyle ryb, ile chcieli, a wszędzie wkoło na wielkich płaszczyznach pasły się całe stada reniferów. Polowania udały im się, to też byli dobrze zaopatrzeni w mięsiwo. Dali nam tyle mięsa i suszonego łososia,