Przez pół roku porucznik uczył pilnie Manni, wykazując wielką cierpliwość, którą podziwiałem. Jeszcze dziś zdaje mi się, że słyszę ich obu sylabizujących: a — b razem ab, b — a ba, ab — ba: abba.
Po półrocznej pilnej pracy byli ciągle przy tem „abba“ i jeszcze dziś Manni jąka się, gdy wymawia to trudne słowo. W ostatnich czasach zresztą zrobiłem różne spostrzeżenia, które naprowadziły mnie na myśl, że chłopak ma chęć pozostania u Eskimosów.
Przykro było mi myśleć o rozstaniu się z nim, jednak wbrew jego woli, nie chciałem go zabierać z sobą. Zapytałem go więc pewnego dnia, czy nie chciałby przejść do Eskimosów, na co Manni odpowiedział mi twierdząco. Nazajutrz udałem się do jednego Eskimosa, imieniem Manitchja, wyjątkowo porządnego i dzielnego człowieka i zapytałem go, czy nie chciałby wziąć Manni. Manitchja przyjął tę propozycję z wielką radością, miał bowiem tylko jedną córkę i powiększenie rodziny o takiego chłopca, jak Manni było dla niego wysoce pożądane. Tego samego dnia Manni opuścił Gjoa w swojem ubraniu, dobrze zaopatrzony w zapałki, mydło, broń i amunicję. Skakał i tańczył z radości, mnie jednak było bardzo przykro. Teraz zaczęło się dla Manni życie zgoła inne. Pracował ciężko od rana do nocy, a wieczorem, gdy zgłodzony wracał do domu, często nie miał co jeść. Przedewszystkiem nowi jego rodzice obcięli mu wspaniałe włosy i wygląd jego potem był poprostu żałosny. Następnego dnia wyruszył z nimi ku zachodowi, na polowanie na foki. Po trzech tygodniach powrócili i Manni przyszedł nas odwiedzić, przynosząc nam kilkanaście upolowanych przez siebie ptaków. Był bardzo wychudzony, a jego wesołe dawniej oczy były teraz pełne smutku. Miał przytem
Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.