Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

wprost niewiarogodny apetyt, połknął wszystko, cośmy przed nim położyli. Gdy przestał jeść, żegnał się z każdym z nas zosobna. Zgadłem, jakie było jego życzenie, ale chciałem, aby sam wyjawił swą prośbę. W dwa tygodnie potem znowu zjawił się na statku, przynosząc i tym razem dużo ptaków. Wyglądał teraz bardzo marnie. Policzki mu zapadły, wychudł i zmizerniał. Zapytałem go: „Chciałbyś powrócić do nas, na statek?“
Nigdy nie zapomnę promiennego uśmiechu i oznak dziękczynienia, jakiemi odpowiedział na moją propozycję, Tak więc zagubiona owca powróciła do stada. Wszyscy na statku lubili bardzo Manni, zapanowała więc radość z powodu jego powrotu.
Manitchja naturalnie zdziwił się, że Manni ma znowu być „kabluna“, ale nie czynił żadnych trudności. Mieliśmy więc Manni między sobą, ale już tylko na kilka tygodni. Wszystko bowiem skończyło się smutnie. W połowie sierpnia ku wielkiej naszej radości, lód zaczął tajać, więc ruszyliśmy dalej, dojechaliśmy jednak tylko do wyspy Herszela. Tutaj bowiem przekonaliśmy się, że wody, w których płynęliśmy były tylko zatoką w lodzie, ślepą ulicą bez wyjścia. Pełni nadziei czekaliśmy z dnia na dzień. Dwudziestego sierpnia zaczął dąć wiatr północno-wschodni, który zdaniem łowców wielorybów, polujących w tych okolicach, powodował szybkie topnienie lodu. Wkrótce wiatr ten wzmógł się bardzo. Ale człowiek, który udał się na zwiady, powrócił z wiadomością, że lód jest jeszcze grubszy, niż był poprzednio. Dwudziestego pierwszego wsiedliśmy na łódź z Ristedtem i Sundem i pojechaliśmy na ląd, aby zobaczyć, czy pod wpływem wiatru, lód nie zaczął tajać.
W drodze spotkaliśmy Manni, który wyjechał ra-