Strona:Robert Browning - Na balkonie.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

KRÓLOWA. Drżało już na wargach
Moich to słowo, gdy stanął przede mną.
Jużem mniemała, że będzie spokojnej
Żądał zapłaty za swój czyn, gdy — nieba!
Jakżeż tu wyznać!... Chmura przysłoniła
Wzrok mój na pierwsze jego słowo — piorun
Uderzył w uszy moje: czynił wszystko
Z miłości ku mnie! Mnie on jedną kochał,
Kochał od pierwszej do ostatniej chwili!

KONSTANCYA. Dobrze słyszałaś, pani? O miłości
Mówił do ciebie? Może to pomyłka?

KRÓLOWA. Nie, nie pomyłka! Ha! Tu być nie może
Żadnej pomyłki! On nie miał odwagi
Wyznać, co czuje! Ty — tak mówił do mnie —
Jesteś odbiciem mojem — jakżeż ja to
Dobrze pojęłam! — ty jesteś tą wstęgą,
Którą nosiłem na piersiach... I ręce
Całował moje, spoglądał mi w oczy —
I — miłość, miłość — oto jego słowa
Treść! — I — z miłości wielkie poszło dzieło!
Reszta żadnego nie wymaga trudu!
Konstancyo, jestem twoją! W tobie złożę
Wszystko me życie, ale ty mię naucz —
Chcę się nauczyć, — jakże mi zatrzymać
To, com zdobyła! Czyż jestem tak stara?
Wcześnie posiwiał włos mój, ale szczęście