Strona:Robert Browning - Na balkonie.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

Nieraz wróciło włosom dawną ciemność,
Obliczu dawną krasę — ja to czuję!
Śpiewać umiałam niegdyś, w dawnych latach;
Mówiono nieraz, gdy mnie malowano,
Że jestem piękna — powtórzył to kiedyś
Malarz francuski!... Wiem, że to pochlebstwo —
Ale tyś szczera — wierzę ci! O jakże
Ja cię kochałam od razu! Zapewne
Żadna królowa nie wzięłaby sobie
Takiej krewniaczki, któraby jej kradła
Źrenice wszystkich. Dobrze ja to czułam,
Ze z ciebie spłynie wszelkie na mnie dobro.
Wspaniałomyślna nie jestem bynajmniej
Jak ty, jak Norbert... Lecz on cię nie kocha,
On nie na ciebie patrzał... Czyś ty za nim
Strzelała okiem? Płonnieś tłómaczyła
Jego spojrzenia i słowa... On mówił,
Że jesteś mojem odbiciem. A zresztą —
Juścić on nie jest jedynym li wzorem
I ostatecznym dla ciebie i wielu
Innych niewiastek młodych, które mogą
Wybierać z pośród tysiąca Norbertów.
Powiedz mi prawdę! Jegoś mi nazwiska
Nie wymieniła nigdy — wiesz to i wiesz równie,
Ze go się wyrzec nie umiem — ach Boże! —
Nawet dla ciebie!...

KONSTANCYA. Uspokój się pani!