szereg dat kalendarzowych. Rozciągały się one na długie lata, uderzyło mnie jednakowoż, że zapiski urwały się nagle przed niespełna rokiem. Tu i ówdzie do daty dopisana była jeszcze krótka uwaga, z reguły nie więcej jak jedno słowo. Uwaga: „podwójnie“ znalazła się na sto zapisek z jakich sześć razy i tylko raz jeden na samym początku był dopisek „zupełnie nieudane“ z kilkoma wykrzyknikami. Wszystkko to podwoiło wprawdzie moją ciekawość, nie wyjaśniło mi wszelako sprawy. Miałem przed sobą epruwetkę z jakąś tinkturą, jakieś proszki i zapiski o szeregu eksperymentów, które, jak tyle innych badań Jekylla, nie doprowadziły snać do żadnego praktycznego wyniku. Ale co, na Boga, pytałem, te rzeczy, znajdujące się teraz w moim domu, mogły mieć wspólnego z honorem, rozumem, ba nawet życiem mego dziwacznego kolegi? Skoro jego posłaniec mógł udać się do kogoś, dlaczegóż nie do kogo innego, tylko właśnie do mnie się udawał? Ale przyznawszy nawet pewne trudności, z jakiego powodu jegomość ten miał przezemnie w tak tajemniczy sposób być przyjęty. Im dłużej się zastanawiałem, tem silniejszego nabrałem przekonania, że mam do czynienia z wypadkiem choroby umysłowej, i wydawszy wprawdzie służbie rozkaz, by udała się na spoczynek, naładowałem jednak stary rewolwer, by na wszelki wypadek nie być bezbronnym.
Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/100
Ta strona została przepisana.