ty przynależna i ją niejako potwierdzająca. Do mego zainteresowania się naturą i charakterem tego człowieka przybyła więc jeszcze ciekawość co do jego pochodzenia, jego sposobu życia, jego losu i stanowiska w świecie.
Te obserwacje, które tutaj w piśmie mojem tyle zajmują miejsca, były jednak tylko wynikiem kilku zaledwie minut. W gościu moim tliło bowiem poprostu jakieś niesamowite rozdrażnienie.
— Czy pan przywiózł szufladę? — krzyczał formalnie. — Czy pan ją przywiózł?
A niecierpliwość jego była tak wielka, że nawet rękę swoją położył na moje ramię i próbował mną potrząść.
Odepchnąłem go, gdyż kiedy mnie się dotknął, uczułem dziwnie mroźny ból w mych żyłach.
— Proszę się nie zapominać, mój panie, — zawołałem — i uprzytomnić sobie, że nie mam jeszcze przyjemności pana znać. Niech pan siada — dodałem, i sam usadowiłem się w fotelu.
Starałem przytem zachowywać się wobec niego taksamo, jak wobec moich pacjentów, wątpię tylko, czy mi się to ze względu na spóźnioną porę i na lęk, który gość we mnie obudził, naprawdę udało.
— Przepraszam bardzo pana doktora, — odpowiedział gość w sposób bardzo uprzejmy. — Ma pan
Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/103
Ta strona została przepisana.