Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/105

Ta strona została przepisana.

jak skamieniały. Ale już w następnej chwili zapytał mnie głosem zdradzającym, iż wrócił do równowagi:
— Czy mogę poprosić o szklankę z wymiarami?
Podniosłem się z pewnem natężeniem i przyniosłem mu szklankę.
Podziękował mi uśmiechniętem kiwaniem głowy, odmierzył minimalną dawkę czerwonej tinktury i dosypał do niej nieco proszków. Mieszanina, która z początku była różowa, poczęła w miarę, jak się proszki rozpuszczały, przybierać kolor jaśniejszy, ale jednocześnie dosłyszalnie się rozgrzewać i wypuszczać małe kłęby dymu. Nagle jakby jednym zamachem przestała się gotować i stała się ciemnopurpurowa, poczem bladła coraz bardziej, aż wkońcu była wodnistozielona.
Mój gość czuwał nad temi metamorfozami okiem znawcy. Teraz uśmiechnął się, postawił szklankę na stole i popatrzył na mnie badawczym wzrokiem.
— A teraz, — rzekł — należy resztę załatwić. Czy chce pan być rozsądny? Czy chce pan usłuchać mej przestrogi? Czy chce pan pozwolić mi, bym tę szklankę tutaj u pana wypił i bez dalszych wyjaśnień dom pański opuścił? A może ciekawość już zanadto ma pana w swej mocy? Zastanów się pan dobrze nad swoją odpowiedzią, bo decyzja pańska będzie dla mnie miarodajną. Zależnie więc od niej zostaniesz pan ta-