Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/11

Ta strona została przepisana.

rzekł Enfiled, — gdyż w pamięci mej ta oto brama skojarzona jest z niezwykle ciekawą historją.
— Cóż to za historja? — zapytał Utterson, a głos jego zdradzał pewne zaciekawienie.
— Wracałem razu jednego późną nocą do domu i dla skrócenia drogi zboczyłem w tę ulicę. Mimo doskonałego oświetlenia czułem się jakoś nieswojo, idąc tak sam jeden zupełnie pustą ulicą. To też sprawiło mi prawdziwą ulgę, gdym usłyszał obce kroki. Obejrzawszy się, spostrzegłem dwie postacie naraz: mężczyznę małego wzrostu, który szybkim krokiem zdążał ku tej budzie, z przeciwnej zaś strony dziewczynkę ośmio czy dziesięcioletnią, biegnącą w kierunku do niego. Nagle zderzyli się, i wtedy to stałem się świadkiem wprost wstrętnej sceny. Oto ten mężczyzna, przewróciwszy dziewczynkę, ruszył po jej ciele dalej i pozostawił ją krzyczącą na chodniku. Nie można sobie wyobrazić, jakie ten widok wywarł na mnie wrażenie. I sposób zachowania się tego człowieka miał w sobie coś niesamowitego. Cynizm, z którym tratował dziecko, tak mnie rozwścieczył, że narobiłem krzyku, pobiegłem za tym potworem, złapałem go za kołnierz i przywlokłem do miejsca, na którem leżała dziewczynka. Tu tymczasem zgromadziła się już garstka ludzi, zwabiona krzykiem moim i dziecka. Ów człowiek nie stawiał mi żadnego oporu, zachowywał się zu-