Wyciągnął go jednak z tego zamyślenia Utterson nagłem zapytaniem:
— I nie wiesz, czy wystawca czeku w tym domu mieszka?
— Jakżeżby on tu mógł mieszkać? — odrzekł Enfield. — Przypadkowo znam dobrze jego adres.
— I nigdy nie dowiadywałeś się o tym domu, do kogo należy, kto w nim mieszka? — zagadnął go Utterson znowu.
— Nie, gdyż nie lubię wtrącać się w cudze sprawy — brzmiała odpowiedź Enfielda. — Może to bowiem pociągnąć za sobą jaknajfatalniejsze skutki dla kogoś, kto nie przeczuwając co na niego czyha, nagle widzi się wtrącony w przepaść. Unikam z zasady wszystkiego, co trąci zawikłaniem!
— Dobra zasada — odparł adwokat.
— Nie omieszkałem jednak — ciągnął Enfield dalej — od tego czasu obserwować tej budy. I stwierdziłem, że oprócz owego indywiduum, nikt tam nie wchodzi. Razu jednego zauważyłem dym, unoszący się z komina. Najlepszy to dowód, że ktoś tam mieszkać musi. Mimo wszystko, ta buda robi na mnie wrażenie czegoś niesamowitego.
— Ja na twoim miejscu — rzekł Utterson — starałbym się przynajmniej wydobyć nazwisko tego indywiduum, które tratowało dziewczynkę.
Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/16
Ta strona została przepisana.