w tej chwili właśnie. Z silnem przeto, wprost zabobonnem przeczuciem pewności sukcesu cofnął się w głąb bramy.
Kroki zbliżały się coraz więcej, a kiedy skręciły w ulicę, stały się nagle o wiele głośniejsze niż dotąd. Adwokat wychyliwszy się nieco z bramy, mógł wkrótce stwierdzić, z jakim ma do czynienia człowiekiem. Było to indywiduum wzrostu małego i bardzo skromnie ubrane, zaś widok jego już na tę odległość budził z niewytłumaczonego powodu niesłychany wstręt. Zbliżyło się szybko do bramy i wyciągnęło z kieszeni klucz, jak ktoś powracający do domu.
Utterson przystąpił doń w tej chwili i dotknął jego ramienia.
— Pan Hyde, jeśli się nie mylę?
Hyde cofnął się z syczącem westchnieniem. Ale bojaźń jego trwała tylko krótki moment. Nie patrzył adwokatowi wprawdzie w twarz, odpowiedział jednak z zimną krwią:
— Tak się nazywam. Czego pan sobie życzy?
— Jak widzę, pan tu wchodzi — odrzekł adwokat. — Jestem starym przyjacielem D-ra Jekylla. Nazywam się Utterson, Gamet-Street. Nazwisko moje zapewne pan już słyszał, a ponieważ się tak złożyło, żem pana spotkał, proszę, byś mnie tu wpuścił.
Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/26
Ta strona została przepisana.