— Wasz pan zdaje się mieć wielkie zaufanie do tego młodego człowieka — ciągnął Utterson dalej.
— Tak, panie mecenasie, mój pan rzeczywiście darzy pana Hyde swem zaufaniem. My wszyscy mamy rozkaz go słuchać.
— Zdaje mi się jednak, żem pana Hyde nigdy jeszcze tutaj nie spotkał?
— Nepewno, że nie. On nigdy u nas nie jada — odparł służący. — Zresztą po tej stronie domu nigdy go nie widujemy, przychodzi i wychodzi zawsze od strony prosektorjum.
— Pięknie! Dobranoc, Poole.
— Dobranoc, panie Utterson.
I adwokat udał się z bardzo ciężkiem sercem do domu.
— Biedny Henry Jekyll — myślał wciąż. — Przeczucie powiada mi, że dostał się na manowce. Coprawda, ma on dość burzliwą młodość za sobą, ale to już tak dawno. Widzę jednak, że u Pana Boga niema ustawy o przedawnieniu. Chodzi tu zapewne o coś w tym rodzaju: duch starego grzechu, jad ukrytej hańby. A teraz nadchodzi, niby kulejąc, kara w długie lata po zapomnieniu i przebaczonego sobie w samolubstwie błędu.
Przerażony tą myślą adwokat przez czas pewien
Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/32
Ta strona została przepisana.