Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/50

Ta strona została przepisana.

cającem się lustrem, a jego trzy okna zakurzone i zakratowane wychodziły na podwórze. Na kominku buchał ogień, a na stole stała paląca się lampa, bo mglisty dzień zmuszał do oświetlania mieszkań. Przy kominku siedział Dr. Jekyll i robił wrażenie człowieka śmiertelnie chorego. Nie wstał też wcale na powitanie przyjaciela, lecz wyciągnął doń tylko zimną dłoń i dziwnie zmienionym głosem zapraszał, by przy nim usiadł.
— In medias res! — rzekł Utterson po oddaleniu się służącego. — Wszak słyszałeś co się stało?
Doktór wstrząsnął się i drżał jakby w febrze.
— Słyszałem w moim pokoju jak na ulicy to zdarzenie wywoływano.
— Jeszcze jedno słówko — ciągnął adwokat dalej. — Karew był moim klijentem, ale i ty nim jesteś i dlatego chciałbym wiedzieć, co mam teraz uczynić. Chybaś nie oszalał i nie dałeś temu drabowi tutaj u siebie schronienia?
— Uttersonie przysięgam ci na Boga — zawołał doktór — przysięgam ci na Boga, że mi się już nigdy więcej na oczy nie pokaże. Daję ci słowo honoru, żem z nim na całe życie zerwał. Wszystko między mną a nim się skończyło. I nie potrzebuje on też wcale mej pomocy. Ty nie znasz go tak jak ja — on jest