Na te słowa doktór Jekyll zachwiał się, jakby miał zemdleć. Zacisnąwszy usta, potakiwał tylko głową.
— Domyśliłem się — rzekł Utterson. — Miał więc zamiar cię zamordować. Prawdziwe szczęście twoje, że los zrządził inaczej.
— Nietylko to jest mojem szczęściem, lecz jeszcze wiele, wiele innych rzeczy — odparł doktór uroczyście. — Dostałem nauczkę — o Boże — i jaką nauczkę! — I zakrył na chwilę twarz rękoma.
Wychodząc z domu przyjaciela, Utterson zatrzymał się na chwilę w hollu i wymienił ze służącym Poole kilka słów.
— Właśnie przychodzi mi na myśl — rzekł — że doręczono tu dziś list; jakże mniej więcej wyglądał posłaniec?
Ale Poole oświadczył stanowczo, że żadnego dziś nie przyniesiono listu.
— Była tylko poczta, ale i ta zawierała same druki — dodał po pewnym namyśle.
Ta wiadomość wtrąciła Uttersona w arcy-niepokój. Widocznie list doręczono w laboratorjum, a kto wie, czy wogóle nie był tam napisany. O ile to zaś miało miejsce, należało traktować sprawę z zupełnie innego punktu widzenia i z jeszcze większą ostrożnością.
Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/53
Ta strona została przepisana.