Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/73

Ta strona została przepisana.

żony i prawie że już oszołomiony. — Co to ma znaczyć, Poole?
— Nie mam odwagi wypowiedzieć tego, co mi się zdaje — brzmiała odpowiedź — ale czy nie zechciałby pan mecenas pójść ze mną i sam się przekonać?
Utterson zerwał się z fotela i poszedł po kapelusz i palto. To była jego odpowiedź. Ale zauważył ze zdziwieniem olbrzymią ulgę, jaka malowała się na twarzy służącego. Jeszcze bardziej zaś dziwiło go, że Poole, oddalając się z pokoju, zostawił nietkniętą szklankę wina na stole.
Była nieprzyjemna, mroźna noc marcowa, oświetlona bladym księżycem, otoczonym pędzącemi strzępami chmur. Wiatr, siekąc niemiłosiernie po twarzy, utrudniał rozmowę na ulicy. Zresztą miało się wrażenie, że to on wymiótł ludzi z ulic, a przynajmniej Uttersonowi wydawało się, że jeszcze nigdy tej dzielnicy Londynu nie widział tak opustoszałej. A właśnie dziś, bardziej niż kiedykolwiek w życiu, czuł gwałtowną potrzebę zobaczyć człowieka i do niego przylgnąć, gdyż mimo największych wysiłków, nie mógł pozbyć się przeczucia — wielkiego nieszczęścia. Kiedy stanęli nareszcie przed domem Jekylla, wszystko było pełne kurzu, a cienkie drzewka w ogrodzie smagały się wzajemnie gałązkami. Poole, który przez całą