Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/86

Ta strona została przepisana.

raz, panie Utterson, wsłuchuj się pan z całą uwagą w te kroki i powiedz mi pan, czy w ten sposób stąpał kiedykolwiek mój pan?
W rzeczywistości kroki były dziwnie posuwiste i jakby nieludzkie. Różniły się też uderzająco od ciężkich, skrzypiących doktora Jekylla. Utterson westchnął i zapytał:
— A czy zresztą nigdy nic innego nie słychać?
Poole kiwnął głową i szepnął:
— Razu jednego słyszałem — szlochanie.
— Co? Szlochanie? — zapytał mecenas, który uczuł nagle nerwowy strach.
— Tak, było to jakby szlochanie kobiety, albo duszy straconej. Odszedłem wtedy z takiem uczuciem, że mi się samemu płakać chciało.
Po chwili Poole postawił świecę na stole sali wykładowej, wyciągnął z pod surduta topór, a mecenas szykował się również do ataku. Z zapartym oddechem obaj weszli na schodki, wiodące do drzwi gabinetu, z którego słychać było nadal ciągłe stąpanie.
— Jekyll — zawołał Utterson, stanąwszy przed drzwiami, muszę się z tobą koniecznie widzieć!
Czekał chwilę, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
— Zwracam ci uwagę, że mamy poważne podejrzenia i że cię widzieć muszę — ciągnął mecenas