kiem. Zbliżyli się więc mimowoli do kominka, przy którym stał wygodny fotel, jakby czekając na tego, co miał w nim zasiąść do herbaty, do której wszystko było na małym stoliku przygotowane, bo nawet cukier leżał już na podstawce. Obok serwisu do herbaty leżała otwarta książka, a Utterson stwierdził ze zdumnieniem, że był to egzemlarz pobożnego dzieła, o którem Jekyll niejednokrotnie z wielkim wyrażał się szacunkiem. Tem bardziej zdziwić musiały Uttersona wpisane na marginesie kartek własnoręczne uwagi Jekylla, pełne przerażających bluźnierstw.
Badając w dalszym ciągu gabinet, stanęli przed dużem, obracającem się lustrem. Było ono teraz tak obrócone, że odbijał się w niem tylko różowy odblask żaru kominkowego, igrający na powale, ponieważ ogień połyskiwał stokrotnie w oszklonych szafach z chemikaljami.
— To zwierciadło dużo widziało dziwnych rzeczy, panie mecenasie.
— A jednak nic może nie jest bardziej dziwne niż ono samo — odparł mecenas. — Bo do czegóż właściwie Jekyll — przy tych słowach urwał nagle, ale po chwili przemógł się i dodał: — potrzebował takiego lustra?...
— To prawda, panie mecenasie — potakiwał Poole.
Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/91
Ta strona została przepisana.